czwartek, 8 grudnia 2016

never lose hope

Gdy czytam wpis sprzed 3 miesięcy uśmiecham się szeroko. Życie tak szybko i raptownie się zmienia. Wiem, że trzeba walczyć do końca, choćby nie wiem co po burzy ZAWSZE wyjdzie słońce.
Studia z nowymi ludźmi mnie przytłoczyły. Po tygodniu chciałam z nich uciec. Dwie wyjątkowo wredne suki - nie mogę nawet użyć żadnego eufemizmu - potrafią zepsuć mi humor i zaniżyć samoocenę na długie godziny, ale staram się nie brać już ich uwag do siebie.
Poznałam na nowo chłopaka którym pierwszą i ostatnią styczność miałam 2,5 roku temu. Wtedy odrzuciłam go pod presją koleżanek. Dziś widzę w nim ideał. Wysoki, przystojny, ambitny, wykształcony, z dobrej rodziny, na 100% heteroseksualny, zainteresowany mną, szarmancki, zabawny, mający pasję, podobny do mnie światopogląd. Pierwszy raz gdy próbuję znaleźć jakąś jego wadę,  po prostu nie mogę. Ciekawe czy to właśnie ten? Ten pierwszy i ostatni, na zawsze? Zobaczymy. W sobotę spotkanie po latach. Oby się udało!
Dzięki zmianie kierunku zrozumiałam, że miałam bardzo dużo, ale tego nawet nie zauważałam, a co dopiero mówić o docenieniu. Teraz widzę, że mam prawdziwą przyjaciółkę, grono znajomych z którymi mogę pośmiać się, być swobodna, szczera. Ludzie modlą się o to, co ja po prostu dostałam.
Zaczęłam chodzić na siłownię. Po prostu wstałam i to zrobiłam, bez zbędnego gadania. Podobają mi się treningi, a jeszcze bardziej powoli widoczne efekty. Nawet gdy upadam i zjadam na raz dwie tabliczki czekolady, nie poddaję się, wliczam je do bilansu i wychodzę na prostą.
Chcę mieć prawdziwe życie, a nie jak dotąd -> szkoła/uczelnia i dodatki. Teraz to edukacja ma być dodatkiem.
Cieszę się, bo wszystko się układa. Szkoda mi tylko upływu czasu. Gdy wracam 2 razy w miesiącu do domu widzę jak rodzice się starzeją i łzy napływają mi do oczu. Chcę być z nimi zawsze. Kocham ich, choć czasem mówię/piszę/myślę inaczej.


poniedziałek, 12 września 2016

bleed just to know you're alive

Poczułam, że muszę tu napisać. Zaraz eksploduję. Jest we mnie tyle sprzeczności.
Moja matka mnie blokuje. Śni mi się, że zawsze jest obok a ja wstydzę się jej, więc rezygnuję z własnych planów, żeby się wpasować w jej wygórowane wymagania. To chyba nawet dzieje się też na jawie.
Mam zaburzenia. Cholernie ciężko z nich wyjść samemu. Moje problemy z jedzeniem, kompulsywne objadanie się, wynikają z urazów (?) psychicznych z dzieciństwa. Staram się udawać twardą, niewzruszoną, wyniosłą. Chronię się pod górą sarkazmu. Nie akceptuję siebie przez 90% czasu - wahania, co do orientacji, uzależnienia, kompulsy.. A dostaję tekst: "spasłaś się", "jesteś gruba", "ciągle tylko leżysz".
Chcę wrócić na studia, do mieszkania z obcymi ludźmi, z którymi, o dziwo, mam lepszy kontakt niż z nią. Czuję niesamowitą presję. Robię wiele rzeczy z myślą o tym, że takie a nie inne zachowanie, by się im spodobało, byliby z niego dumni. Po alkoholu nie raz wypaliłam, że moja rodzina nie byłaby zadowolona itp. Robiłam to już w stanie porządnego upojenia, więc podświadomość zna już prawdę. 
Jestem zmęczona, zagubiona, osamotniona. Pragnę jednej, jedynej osoby, która by mnie bezgranicznie kochała. Łaknę bezpieczeństwa, zrozumienia. Duszę się. Nie wiem po co się urodziłam?
Spałabym całe dnie, miesiące, lata. Cholerne łzy ciągle płyną. Zbyt wiele sytuacji w sobie zamknęłam. Emocje się kłębią, a ja śmiejąc się udaję, że wszystko ok. Nie jestem sobą. Postępuję schematycznie. Nie robię niczego z własnej woli, stoję z boku i liczę na cud.
SAVE ME FROM ME, I'M BEGGING


sobota, 24 października 2015

long ago

Nie było mnie tu prawie siedem miesięcy, całkiem burzliwych, trzeba dodać.
Zakończyłam znajomość z M., ponieważ za szybko posunęła się do przodu. Podczas całego okresu spotykania się z nim utrzymywałam wyłączone emocje. Jednak, gdy podczas imprezy Wielkanocnej zainicjował nieudolnie pocałunek francuski, zrozumiałam, że błądzę. Zerwałam kontakt i spróbowałam wrócić do P. Udało się to jednak dopiero około 4 lipca, kiedy to zaprosiłam go na wesele mojego kuzyna (dość spontaniczne zresztą). Bawiłam się z nim naprawdę bardzo dobrze. Cała rodzina patrzyła z podziwem na to, że mam przy sobie kogoś zarówno niezwykle przystojnego, jak i ułożonego. Dużo czasu spędzaliśmy tylko we dwójkę na zewnątrz, piliśmy, tańczyliśmy. Potem spotkaliśmy się jeszcze parę razy na mieście. Uczył mnie jazdy samochodem, zabrał do parku wieczorem, na pokaz kaskaderski...
Myślę, że zaczynam się do niego przywiązywać. 10 października poszedł ze mną na wesele mojej siostry. Rozwiał na nim prawie wszystkie moje obiekcje, co do jego osoby. Znał schemat Mszy Św. w Kościele, nie znikaliśmy na pół wieczoru poza salę weselną, dużo tańczyliśmy, porwał na parkiet moją siostrę, mamę, kuzynki i przyjaciółki, wznosił toasty ze wszystkimi, dużo mówił z moją rodziną. Był idealny! Niestety, po przyjściu do domu odczuwałam kaca moralnego. Sama nie wiem czemu. Bałam się, że jestem lesbijką, ponieważ P. nie podniecał mnie w "ten" sposób. Dziś wiem, że to wina tego, że jestem nieobyta z mężczyznami w sferze seksualnej i zwyczajnie boję się nowości. Nasze następne spotkanie ma mieć miejsce już w przyszłą sobotę - 31.10. Podpytam go wówczas o plany sylwestrowe, ponieważ chciałabym, żeby pokryły się one z moimi. Koniecznie! Chcę już kogoś mieć. Dlatego ruszam od dziś z dietą 1000 kcal i w listopadzie przywiozę do mieszkania we Wrocławiu rowerek treningowy.
A, właśnie! Kolejna ważna zmiana to studia. Maturę napisałam gorzej niż myślałam: polski 86% - podst., 50% - rozszerz.; matma 80% - podst.; angielski 92% - podst., 74% - rozszerz; biologia 85% - rozszerz. Jeszcze gorzej wyszedł jednak sam proces rekrutacji na studia. Sama nie wiedziałam czego chcę. Miałam olbrzymie zaćmienie umysłu. Prawo, psychologia, mikrobiologia, dietetyka... A wylądowałam na zarządzaniu jakością i analizie żywności. Złożyłam papiery na prawo, gdzie bez rozszerzonej matmy bądź historii, nie miałam czego szukać. Przegapiłam termin składania kompletu dokumentów na dietetykę, więc skreślili mnie z listy (po odwołaniu przyjęli ponownie, ale było to dwa tygodnie przed 1. października, więc nie skorzystałam z tej okazji, czego żałuję). Męczy mnie obecnie nadmiar chemii i fizyki w połączeniu z grafiką inżynierską. Tęsknię za pisaniem wypracować, biologią... Myślę czy nie przenieść się na psychologię. Tam radziłabym sobie świetnie, uczyła się z radością tego, co lubię i mnie fascynuje, a pisanie pracy magisterskiej nie przyprawiałoby mnie o mdłości. Pożyjemy, zobaczymy.
Wyprowadziłam się do Wrocławia 28.10. Pierwsza noc była najgorsza. Mojej siostrze ukradziono spod galerii handlowej torbę z drogocennymi rzeczami, m.in. pierścionkiem zaręczynowym, wylądowałam w mieszkaniu z, jak się okazało, niechlujnymi palaczkami, które chciały wyłudzić ode mnie i mojej kuzynki mnóstwo kasy. Prawie płakałam i żałowałam swojego wyjazdu. Poszłam jednak na uczelnie i atmosfera nauki od razu poprawiła mi humor. Dziewczyny z roku poznane przez internet świetnie się ze mną dogadywały. Okazało się jednak wtedy, że moja kuzynka nie wytrzymała presji i wraca do domu, zostawiając mnie samą z tamtymi nieciekawymi współlokatorkami. Wściekła ustaliłam szybko z moją siostrą, że przenoszę się do dziewczyny brata i tu też teraz jestem. Mieszkamy w piątkę, ale wszystkie poza mną pracują, więc większość dnia spędzam bez nich.
Na studiach należałam do grupki 6-osobowej, która teraz praktycznie wyeliminowała mnie oraz jeszcze jedną dziewczynę. Szczerze nie żałuję. M., czyli główna zarządzająca jest bardzo specyficzna. Napalona na każdego faceta - z zagranicy czy z Polski, zajęty czy wolny, przystojny czy brzydki, mądry czy głupi, niski czy wysoki - ważne, żeby skończyli w łóżku. Zawsze chce być w centrum. Czuję, że mnie nie trawi i traktuje jak bankomat. Ale zmieniam to! Znam swoją wartość. Przypomniałam sobie o tym dosadnie, gdy w klubie podczas urodzin M., to do mnie zagadał jakiś Anglik, a z grupki chłopców z UP, ja wpadłam w oko studentowi weterynarii, który kupił mi piwo i cały czas był przy mnie, a ona przykleiła się do jakiegoś Ukraińca studiującego rolnictwo, który na dodatek zostawił ją dla innej. Zaczyna mi mocno działać na nerwy, gdy każdego obgaduje. Muszę się od niej odciąć i tak też zrobię.
Tęskniłam niesamowicie za pisaniem. Od razu mi lepiej. Do później, Kochani!


niedziela, 29 marca 2015

finally happy

Nie wiem jak to możliwe, ale... spotykam się z M. Jestem w szoku, że się odważyłam na spotkanie z osobą poznaną na Instagramie. Miło nam się pisało, zaprosił mnie na kawę, potem na nocną jazdę samochodem z kolegami. Wczoraj byliśmy na bilardzie, kupił mi kwiaty... Może po 6. kwietnia będziemy spotykać się też w niedziele, np. na filmie u mnie w domu? Byłoby miło.
Na początku nie zauroczył mnie, był zbyt zwyczajny, za spokojny. W sobotę jednak spojrzałam na niego inaczej. Fajnie byłoby mieć kogoś przy swoim boku. W końcu mam już 19 lat!
W tygodniu chodzę, więc do szkoły, piszę z nim wieczorami, oglądam tv i powtarzam materiał do matury. W weekendy się z Nim widzę i tak, tydzień za tygodniem.
P. nie pasował do mnie. Na koncercie miał mnie gdzieś, nawet za dużo nie rozmawialiśmy. Nie lubię czuć się odtrącona. Jak każdy zresztą,
A propos, K. znowu zaczęła się do mnie przymilać. Napisała do mnie pierwszy raz od pół roku, żebym jej załatwiła miejsce na imprezie i może jeszcze transport. Pff, miałaś mnie gdzieś całe życie? No to radź sobie beze mnie i teraz. Jestem ponad to.
Moje życie w przeciągu miesiąca zmieniło się o 180 stopni. Kocham Boga, bo wiem, że to On tak wszystkim pokierował.
Nie dbam o A. Jest perfidny, chamski, niekulturalny i jedyne, co potrafi to ranić innych. Może kiedyś dojrzeje do związku z jakąś kobietą, lecz na pewno nie będę nią ja.
Właśnie zeszłam z rowerka treningowego po 3 godzinach. Padam.
Miłego tygodnia! :*

niedziela, 1 marca 2015

new month, new life

Zawsze wiązanie nowego miesiąca/roku/tygodnia z nowym życiem wzbudzało mój niekontrolowany śmiech i awersję. Ale gdy dziś patrzę na to co się dzieje, tytuł posta sam mi się nasunął.
Miałam plan, żeby ferie spędzić na detoksie duchowym i fizycznym - ćwiczyć, wprowadzić dietę niskokaloryczną, odciąć się od znajomych i wrócić do szkoły szczuplejsza, ze świeżą głową i nowym nastawieniem, a tymczasem... Rozmawiałam dużo z moją przyjaciółką (teraz wiem, że mogę ją tak nazwać) zarówno na messengerze jak i telefonicznie. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów rozmawiałam z kimś o głupotach. Ot tak, po prostu. Na początku mnie to stresowało, ale teraz czuję się pewniej. Ponadto dzięki niej założyłam sobie tymczasowo konto na tinderze, gdzie napisał do mnie P., z kórym spotykam się w przyszłym tygodniu. Zaprosił mnie na koncert Wilków w naszym mieście, ponieważ przygotowuje dla nich catering i ma dodatkową wejściówkę. Byłam w szoku. W sumie do teraz biję się mocno z myślami, co robić. Iść czy nie iść? Padło na to, że zaryzykuję. A nuż będzie sympatycznie, a ja zyskam nową obiecującą znajomość?
Są więc znaczne zmiany u mnie. Za dwa miesiące matura, a nauka idzie mi coraz bardziej opornie. Zostały mi dwa podręczniki do nauki z biologii i cała gramatyka angielska. Nie mówiąc o matematyce. Wierzę jednak, że dam radę i dostanę się tam, gdzie chce. Choć sęk w tym, że nie wiem czego chcę. Ani miasto, ani kierunek nie są pewne. Jak żyć w takiej niestabilności?
Wracam do oglądania na dobre i na złe i zagłębiania się w marzeniach o byciu lekarzem.
Miłego marca i nie tylko!